Od wielu tygodni, ciągnąc za sobą karawany objuczonych wózków, przemierzali bezkresne przestrzenie hipermarketowych pustyń. Starali się omijać miejsca szczególnie niebezpieczne: lotne piaski promocji beztroskiego życia z odroczoną spłata kredytu (z pierwszą ratą płatną dopiero po śmierci), ruchome wydmy złotych bombek, z których wabiły na manowce stokrotnie pomnożone, żabio uśmiechnięte twarze. Ze zgrozą odwracali głowy od niewypłacalnych, nagle pobladłych jak szkielety, wśród których suchy wiatr klimatyzatora przesypywał reklamowe ulotki. W oazach krótkiego odpoczynku, pod sztuczną palmą, pilnując jednym okiem, żeby nie okradli, nerwowo śnili, że docierają do celu; do karpia, do biesiadnych śpiewów;
Ileż samozaparcia w tej ich wędrówce!
Czy udało im się dotrzeć do Betlejem? Czy ominęli pułapki? Czy zdążyli?
Chcę wierzyć, ze odnaleźli ledwo widoczne, zatarte ścieżki.
Drogę pokory, bo nie zawsze masz rację.
Nie trzeba Boga obwiniać za swoje porażki.
Szlak zachwytu: istniejesz, a mogło Cię nie być- masz zatem więcej, niż byś się spodziewał.
Tras ciszy, bo nie wypowiesz wdzięczności. Modlitwa jest milczeniem.
Kurs radości- antidotum na zazdrość i stan ducha ludzi wolnych od rzeczy i od winy.
Wierzę, ze odnaleźli na czas cztery ścieżki, które prowadzą do Betlejem. Chociaż właściwej drogi szuka się długo, nieraz przez cale życie, wierzę, że zaznają pokoju, gdy spod warstwy choinek i lampek, prezentów i jedzenia dostrzegą stajenkę i Dziecię Jezus, Maryję i pasterzy. Wierzę, że miłość tych, którzy ich kochają, doprowadziła ich do źródła na pustyni, w jasny, ciepły blask Bożego Narodzenia.
Rekolekcjonista Wigilijny. GN