slajd22

Msze święte

Niedziele i święta: 700 900 1100 1600
Soboty (Msza z Niedzieli): 1700
Dni powszednie: 700 1700

W wakacje rano tylko o 700  z wyjątkiem I czwartków, piątków i sobót miesiąca oraz ważniejszych świąt i uroczystości.

630 Przed poranną Mszą św. - Codzienny różaniec
630 Niedziela - Godziniki ku czci Niepokalanego Poczęcia NMP
1520 Nieszpory Niedzielne

Msza św. dla dzieci w niedziele: 1100

Msza św. szkolna dla dzieci w czwartki: 1700

Msza św. dla młodziezy: w I piątki: godz: 1830 /Z wyjątkiem wakacji i ferii/

Kancelaria parafialna jest czynna:

Poniedziałki  od 800 do 900 od 1700 do 1800

Środy    od 1700 do 1800

Piątki   od 800 do 900

w maju i październiku kancelaria czynna w godzinach popołudniowych od 1600 do 1700 ze względu na nabożeństwa majowe i różańcowe

 

Spowiedź święta

Codziennie 30 min. przed każdą Mszą św
w I piątek miesiąca o godz: 16:00

Adoracja Najświętszego Sakramentu:

Piątek: 1630 - 1700 z Koronką do Miłosierdzia Bożego
Sobota: 1630 - 1700
w I czwartki miesiąca: 600 - 700 i 1830 - 1915
w I piątki miesiąca: 1600 - 1700

Katechezy Biblijne z ks. Tomaszem Kuszem raz w miesiącu w ogłoszonym terminie o  1830, po katechezie Krąg Biblijny lub Modlitwa Uwielbienia w kościele o godz.: 19:30

"Mieszkam sama, grzechów nie mam", czyli jak się spowiadać

Z o. prof. Janem Andrzejem Kłoczowskim, dominikaninem, filozofem religii, rozmawiają Beata Kolek i Anna Dąbrowska

Ojcze, pierwszą rzeczą, która kojarzy się nam ze spowiedzią, jest konfesjonał. Niekoniecznie jest to skojarzenie miłe...

Od razu zaczynamy się bać. Bardzo wielu z nas ma duże opory przed przystąpieniem do tego sakramentu właśnie ze względu na ów dziwnie wyglądający mebel. Lęk, nierzadko jeszcze większy, wzbudza również osobnik, który w nim siedzi. Dla niektórych jest to wystarczającym powodem, by w ogóle zrezygnować ze spowiedzi, a przecież chodzi w niej o pojednanie. To jest w spowiedzi najważniejsze. Nie jednamy się z konfesjonałem ani z siedzącym w nim księdzem, ale z Panem Bogiem. Ten proces wewnętrznej przemiany, zarówno postępowania, jak i myślenia nazywamy metanoją (z gr. metanoia - zmiana myślenia).

Kiedy ten proces się zaczyna?

W momencie, gdy człowiek uświadamia sobie, że coś jest nie tak, i to „nie tak" nie oznacza niepowodzenia w miłości czy w interesach, ale w tym, co w życiu najistotniejsze - w relacji z Panem Bogiem. Moment uświadomienia sobie tego i wewnętrznego rozliczenia się ze sobą przed Bogiem katechizmowo nazywamy rachunkiem sumienia.

Często już na tym etapie napotykamy problemy.

Tak. Myślę, że ludziom zdarza się mylić głos sumienia z poczuciem winy, które rodzi się w nich, gdy nie spełniają czyichś oczekiwań. Mogą być one nawet bardzo słuszne i dobre: rodzice pragną, bym się dobrze sprawował; bliscy chcą, bym wypełnił daną im obietnicę. Zdarzają się też jednak inne: ktoś oczekuje, że wręczę mu łapówkę. Co prawda nie robię tego, ale jestem przekonany, że w ten sposób go rozczarowuję. Dlatego spowiadam się później: „zrobiłem przykrość jednemu człowiekowi". A przecież grzechem byłoby dać tę łapówkę. Poczucie winy może być zatem słuszne albo niesłuszne, ale nie można go mylić z sumieniem.

Czym jest sumienie?

Bardzo bliska jest mi definicja św. Tomasza z Akwinu. Jego zdaniem, sumienie to nie żaden wewnętrzny głos, ale osąd rozumu praktycznego. Myśląc o moim postępowaniu, stwierdzam niegodziwość takiego czy innego czynu, gdyż jest on sprzeczny z tym, czego oczekuje ode mnie Pan Bóg.

Można powiedzieć, że sumienie to trybunał osądzający, który w sobie mamy. Jego godność jest tak wielka, że ten „głos” – jak mówi jasno Magisterium – jest dla nas zobowiązujący.

Nawet wtedy, gdy nie zgadza się z nauczaniem Kościoła?

Nawet wtedy, ale sumienie należy kształtować. Odbywa się to m.in. przez posłuszeństwo autorytetowi. Jest to zasada, która obowiązuje we wszystkich tradycjach religijnych. W buddyzmie uczeń jest zobowiązany do posłuszeństwa swojemu mistrzowi, bo inaczej nie będzie miał szansy na duchowy rozwój. W chrześcijaństwie, a zwłaszcza w katolicyzmie, ten aspekt również bardzo się podkreśla.

Innym problemem, który pojawia się przy rachunku sumienia, jest odróżnianie pokusy od grzechu.

Gdy ktoś mówi, że jego myśli krążyły wokół tematów seksualnych, zawsze podkreślam, że grzechem jest „świadome i dobrowolne przekroczenie Bożego przykazania", a w wypadku grzechu ciężkiego - w ważnej materii. W głowie pojawiają „się" jakieś myśli - to krótkie słówko „się" wskazuje na to, że to nie jest świadomy akt. Gorzej, jeśli pod wpływem tych myśli ułożyłeś sobie bardzo chytry plan uwiedzenia cudzej żony. Nawet jeżeli, mimo twoich usilnych starań, plan się nie powiódł, bo dostałeś od kobiety po pysku, to grzech jest. Nie jej - bo słusznie ci dała po gębie, ale twój - bo byłeś gotów popełnić zły czyn. Za to, że się nie udało, chwała wiernej małżonce.

Kiedy idziesz ulicą, zobaczysz dziewczynę i pomyślisz: „Ładna!", to podziękuj Panu Bogu, że stworzył nie tylko tak brzydkie dla nas zwierzęta jak ropuchy, ale i piękne kobiety. Skądinąd jest to dowód Jego dużego poczucia humoru.

Czy rachunek sumienia należy robić tylko przed spowiedzią?

Warto przyglądać się swojemu postępowaniu codziennie, np. pod koniec dnia. Dobrze jest zacząć taką modlitwę od podziękowania, potem dopiero „rachować się”. Często zapominamy, że dobro jest Bożym darem; uważamy, że wszystko się nam należy. Modlitwa dziękczynna sprawia, że zyskujemy odpowiednią perspektywę. Dopiero wtedy należy postawić sobie pytanie, co złego zrobiłem w minionym dniu. Myślę, że taki wgląd w siebie – nie histeryczne analizowanie swojego poczucia winy, ale stanięcie w prawdzie przed Bogiem – jest bardzo dobry i ułatwia to, co jest istotnym elementem procesu nawrócenia i pojednania, czyli pracę nad sobą.

W każdej księgarni katolickiej jest półeczka z różnymi wersjami „pomocy" w rachunku sumienia. Czy należy z nich korzystać?

Jeżeli dla kogoś takie poradniki są pomocą w kształtowaniu sumienia, proszę bardzo. Ja jestem wobec nich raczej nieufny. Szczególną ostrożność zalecam skrupulantom – jeśli dorwą tego typu książeczkę, to przy spowiedzi będą wymieniać wszystko, co w niej przeczytali, punkt po punkcie. Zdarza mi się takich spowiadać, więc wiem, co mówię. Wszelkie „katalogi grzechówh będą mieć na nich negatywny wpływ. Nie zabraniam zatem, ale zalecałbym ostrożność.

Po rachunku sumienia pora na żal za grzechy.

A z tym bieda. Bo co to znaczy „żałować"? Żal nie jest tylko i wyłącznie kwestią emocji. Zwracam na to uwagę, ponieważ żal emocjonalny jest często wyrazem żalu do samego siebie: „Jak mogłem coś takiego zrobić? Postąpiłem głupio...". Postawa taka nie jest właściwa, gdyż żal za grzechy ma być przeżywany w odniesieniu do Boga.

Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że wielu ludzi nosi w sobie wyłącznie obraz Boga Stworzyciela, siedzącego na tronie w całej swojej transcendencji - dalekiego i niedostępnego. Dlatego często żałujemy ze strachu, że podpadliśmy jakiemuś wielkiemu sędziemu, który wie o nas wszystko. Wyobrażamy sobie, że gdy wyznajemy grzechy, odhacza je w swojej pamięci elektronicznej: „No tak… to, to i to, ale wciąż czekam, bo jeszcze parę rzeczy masz na sumieniu". Takiego Boga nikt nigdy nie widział. My znamy Syna Jednorodzonego, który stał się jednym z nas. To przed Nim trzeba stanąć i uświadomić sobie, że zraniłem Miłość - to jest prawdziwy żal.

Wielcy święci spowiadali się z rzeczy, z których my się nie spowiadamy, co więcej, nigdy nie przyszłoby nam do głowy, by się z nich spowiadać. Mieli świadomość, że dopuścili się niegodziwości wobec bezbronnej, ale i - paradoksalnie - wszechmocnej miłości Boga.

Można zatem mówić o dwóch rodzajach żalu.

Tak. Żal ze strachu nazywamy niedoskonałym, żal z miłości – doskonałym. Pan Bóg jest miłosierny, dlatego wystarczy żal niedoskonały. Chociaż wyrasta on często z miernoty duchowej, jest wyrazem dobrej woli człowieka. Myślę, że w niebie znajdą się nie tylko heroiczni święci.

Kościół głosi, że żal doskonały sam z siebie gładzi grzechy. Równocześnie zaleca się przy najbliższej okazji przedstawić je na spowiedzi, by również w sposób widzialny nastąpiło pojednanie.

A jeśli nie potrafię żałować?

W książce angielskiego pisarza Bruce'a Marshalla „Cud ojca Malachiasza" zamieszczona jest bardzo ładna opowieść. Otóż pewnego razu ojciec Malachiasz, doświadczony duszpasterz, został wezwany do domu publicznego, w którym umierał stary marynarz. Nie było czasu na długą spowiedź, więc kapłan zapytał: „Czy żałujesz?". „No jak mam żałować - odpowiedział ów marynarz -jak te dziewczyny takie piękne?". Doświadczony kapłan nie obraził się, nie groził piekłem, tylko kontynuował: „A żałujesz, że nie żałujesz?". „No tak, żałuję". Na to spowiednik uniósł rękę: „Ja ciebie rozgrzeszam….".

Ta opowieść nie jest zachętą do ułatwiania sobie czegokolwiek, ale pokazuje pewną prawdę. Diabeł, kusząc nas, musi nam podsuwać dobro - na coś innego człowiek nie da się złapać. Kobiety z opowieści skłaniają do grzechu, ale mimo to nie przestają być piękne. Tylko mało rozgarnięty diabeł podsunąłby mężczyźnie jakieś kocmołuchy. Ważne, żeby nie dać się nabrać na jego sztuczki. Jeżeli masz poczucie, że nie żałujesz, to tego właśnie możesz żałować.

I postanowić poprawę…

To kolejny warunek dobrej spowiedzi. Słyszy się czasem, że któryś z polityków mówi: „to decyzja polityczna”. Długo, długo ględził, ale w końcu zdecydował się na jakiś konkret, np. zadeklarował, że na wiosnę odbędą się wybory. Postanowienie poprawy ma być taką decyzją polityczną. Ogólne poczucie, że „chciałbym być lepszy”, nie jest jeszcze postanowieniem poprawy – w gruncie rzeczy każdy z nas w jakiejś mierze jest z siebie niezadowolony.

Mocne postanowienie poprawy to decyzja, że w moim życiu zajdzie konkretna zmiana. Trzeba liczyć się z jej konsekwencjami, np. zrobić wszystko, by obiecane wybory się odbyły.

Nie należy zatem „poprawiać się ze wszystkiego".

Poprawa powinna dotyczyć konkretnych rzeczy. Spowiednik może nam pomóc rozpoznać, co jest naszą główną słabością, czego mamy unikać. W rachunku sumienia można postawić sobie pytanie, co postanawiam poprawić, i co dzień rozliczać się z wypełniania tego zobowiązania.

Weźmy taki przykład: wiesz, że przynosisz z pracy do domu wszystkie swoje frustracje i wylewasz je na domowników. Możesz nad tym zapanować. Wobec szefa jesteś uprzejmy, bo się boisz, dlaczego więc nie boisz się domowników, których ranisz swoim postępowaniem?

Dopiero po spełnieniu tych trzech warunków następuje „szczera spowiedź".

Tak. Warto mieć świadomość, że w dzisiejszych czasach jest nam o wiele łatwiej. W pierwszych wiekach spowiedź z tzw. grzechów publicznych była jawna. Najpierw delikwent wyznawał grzech biskupowi, ten nakładał pokutę, którą biedak musiał odprawiać czasem przez wiele lat. W tym czasie nie mógł uczestniczyć w Eucharystii, podczas Liturgii Słowa stał w przedsionku kościoła; wszyscy wiedzieli, że jest grzesznikiem. Gdy zakończył pokutę, wyznawał (niekiedy nawet publicznie) ów grzech i otrzymywał rozgrzeszenie. Teraz grzechy również wyznajemy wobec wspólnoty, ale jej przedstawicielem jest upoważniony do tego kapłan, przyjmujący nasze wyznanie w imię Chrystusa.

Kiedyś mówiło się o grzechach publicznych i prywatnych, teraz istnieje podział na grzechy ciężkie i lekkie.

To rozróżnienie jest ważne o tyle, że bezwzględnie należy się spowiadać z grzechów ciężkich. Jeśli jednak o czymś zapomnimy, nie należy wpadać w panikę. A nuż jakiś biedny skrupulant po odejściu od kratek przypomni sobie jeszcze, że się potknął i powiedział „Jezus, Maria”. „No tak, przecież to grzech ciężki przeciw Bożemu przykazaniu”.

Ogarnie go przerażenie, że będzie się za to smażył w piekle. Znałem takiego człowieka; obudził mnie kiedyś o czwartej nad ranem. Spałem sobie w najlepsze, gdy zadzwonił telefon. Odebrałem. Usłyszałem, że nie może spać, bo zaklął w samochodzie – obraził

Pana Boga i nie wie, czy ma grzech ciężki. Powiedziałem wtedy: „Masz grzech, bo mnie obudziłeś”. Ale to powiedziałem później, trochę żartobliwie.

Jak odróżniać grzechy ciężkie od lekkich?

Posłużę się porównaniem: grzech lekki jest jak bałagan w domu, ciężki - jak spalenie domu. Co to znaczy? Grzech ciężki to dobrowolne wyrzeczenie się Boga i Jego miłości, a to już poważna sprawa.

Ważna jest również materia grzechu. Ciężka materia to wszystko to, co dotyczy życia i śmierci, w szerokim znaczeniu tych słów. Grzeszę ciężko, gdy świadomie rzucam na kogoś niesłuszne i kłamliwe oskarżenie i przyprawiam go o śmierć cywilną albo gdy z premedytacją zniszczyłem kogoś w sensie moralnym i psychicznym.

Aby odróżnić grzechy ciężkie od lekkich, musimy wziąć pod uwagę trzy kwestie: materię, świadomość i dobrowolność. W sakramencie pokuty -jak już powiedziałem - należy wyznać wszystkie grzechy ciężkie.

W takim razie, czy jest sens spowiadać się z grzechów lekkich?

Odpowiem, wykorzystując ponownie to samo porównanie: trzeba sprzątać. Jeśli mam w pokoju bałagan, to w końcu się potknę i przewrócę, a przy okazji wywołam pożar.

Możemy przystępować do sakramentu pokuty wolni od grzechów ciężkich. Taka spowiedź, oprócz tego, że daje nową łaskę, jest bardzo wychowawcza - grzechy lekkie uświadamiają nam konieczność pracy nad sobą.

Warto też przypomnieć, że grzechy lekkie, powszednie gładzi spowiedź powszechna, ta na początku każdej Mszy.

Czy jest Ojciec zwolennikiem generalnych remontów- spowiedzi z całego życia?

Skłonność do spowiedzi z całego życia widać przede wszystkim u osób starszych. Dostrzegam w tym czasem szatańską pokusę. Diabeł może nas kusić starymi grzechami: „Kochany, taki jesteś dobry? A to pamiętasz, a to... Myślisz, że On ci wybaczył, czarni ci to wmawiają? O nie, On ci to pamięta, i to też…”. Zdarza się, że ktoś przypomni sobie stare przewinienia i chce się z nich spowiadać po raz sto pierwszy.

Spowiedź generalną zaleca się na przykład przed ważnymi decyzjami życiowymi: wstąpieniem do zakonu czy ślubem. Czasem ktoś prosi o nią przed poważną operacją, chce wtedy stanąć wobec łaski Bożej ze swoją grzesznością i bezradnością. Spowiadanie się z całego życia raz na rok, tylko z terapeutycznych powodów, z pewnością nie jest dobrą praktyką.

Wspomina Ojciec o skrupulantach, są oni przykładem pewnego skrajnego zachowania, a czy istnieje idealny penitent?

Nie ma jednego obowiązującego wzorca, dlatego że każdy człowiek jest inny. Należy być zwyczajnie uczciwym i wyznawać konkretne grzechy. Niektórzy spowiadają się z grzechu pierworodnego, a właściwie z jego skutków: „Byłem niedoskonały, rozpraszałem się w czasie modlitwy". Inni mieszają wady z grzechami: „Byłem chytry, leniwy...". Zwracam wtedy uwagę, że nie spowiadamy się z wad, tylko z grzechów, czyli czynów. Nie mów, że

byłeś skąpy, tylko powiedz, że nie dałeś żonie na lekarza. To grzech. Spowiadajmy się z konkretów. To jest najważniejsze. I w tym sensie, jeżeli można mówić o idealnym penitencie, to jest nim ten, kto spowiada się właśnie z grzechów.

Kiedyś na porządku dziennym był pewien specyficzny sposób spowiadania się. Na szczęście dawno takiej spowiedzi nie słyszałem. Wyglądało to mniej więcej tak: „Z pierwszego przykazania nic, z drugiego nic, z trzeciego nic…". Słysząc taką spowiedź, mówiłem: „Dalej, dalej". Pewna pani wyznała kiedyś: „Grzechów nie mam, sama mieszkam". Inna na pytanie: „A modlisz się za męża?", odpowiedziała: „Nie. On jeszcze żyje".

Jak głęboko ksiądz ma prawo ingerować w prywatność penitenta?

Granicę wyznacza ustalenie okoliczności czynu. Ktoś wyznaje np.: zgrzeszyłem nieczystością. Co to znaczy? Jest różnica, czy ktoś zrobił to sam, z osobą wolną czy z zamężną, a może z zakonnicą? Podaję te przykłady, by uświadomić, że okoliczności są ważne.

Natomiast absolutnie trzeba oddzielić spowiedź od różnych form psychoterapii. Dobrze jest, jeśli dany kościół czy sam spowiednik ma jakiegoś zaufanego terapeutę, do którego może odesłać kogoś z zaburzeniami emocjonalnymi. Spowiednik, który najczęściej nie posiada odpowiednich kompetencji, nie powinien wchodzić na grunt psychologii, ale powinien umieć odróżnić stany emocjonalne od grzechu. Dobrym przykładem jest nerwica lękowa, która czasami przejawia się skrupułami.

Inny przykład: chory człowiek, niezależnie od tego, jak bardzo by się starał, ile razy wejdzie do kościoła i popatrzy na Matkę Boską, ma nieczyste myśli i jakąś obsesję seksualną. A czerwony ze złości ksiądz w konfesjonale, zamiast skierować go do specjalisty, jeszcze krzyczy: „Ty taki i owaki, będziesz się smażył w piekle!".

Co innego, kiedy przychodzi jakiś zbereźnik, niespełniony Casanova, który również w sferze religijnej poszukuje podniet natury seksualnej, a co innego, kiedy przychodzi człowiek z nerwicą, któremu trzeba pomóc.

Czasem sami zdajemy sobie sprawę, że to, co spowiednik mówi, nie jest zbyt mądre.

Może się tak zdarzyć. Trzeba się wtedy za niego pomodlić. Pamiętajmy, że to, co ksiądz mówi w konfesjonale w ramach nauki, nie jest dogmatem. Wszystko badajcie, co szlachetne zachowujcie (1 Tes 5, 21) - taka jest moja rada. Księża powinni się spowiadać ze spowiedzi, które źle poprowadzili. Pół biedy, kiedy ksiądz głupio mówi, gorzej, jeśli przenosi własne zadry psychiczne na tego, kto do niego przyszedł.

Co wtedy?

Pokutować za tego księdza, modlić się, bo diabła można wygnać postem i modlitwą. Szacunek do penitenta jest sprawą fundamentalną, ponieważ - podobnie jak w psychoterapii - relacja między nimi jest niesymetryczna. Penitent wyznaje grzechy, a ja, jako spowiednik, jestem niejako sędzią, on klęczy - ja siedzę. Pan Jezus przed Ostatnią Wieczerzą i Męką ukląkł i umył uczniom nogi. Jeżeli siedzisz w konfesjonale in persona Christi - w osobie Chrystusa, to pamiętaj, że masz pokutować za grzechy, które słyszałeś. To bardzo dobra rada, powtarzam ją wszystkim księżom. Nie jest tak, że jako ksiądz masz tylko wysłuchać, a potem iść na kolacyjkę.

Kościół jest z Chrystusem, który wziął na siebie nasze winy i nas odkupił, a to znaczy, że tajemnica odkupienia i przebaczenia trwa dalej w Kościele. Jeżeli spowiadam, to mam - w geście pokory - przyjąć też ciężar tych, którzy przychodzą. Świadomy tego spowiednik, nie będzie się wymądrzał w konfesjonale.

Ostatni warunek dobrej spowiedzi brzmi: „Zadaną pokutę odprawić".

Spowiadający się jednym tchem wyznają: ostatni raz do spowiedzi byłem wtedy i wtedy, pokutę odprawiłem albo - zapomniałem odprawić. „A co miałeś?" - pytam. „No, litanię". „Czekałeś przecież godzinę, a może więcej w kolejce do konfesjonału, to nie mogłeś jej odmówić?!". Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że pokutę należy odprawić do następnej spowiedzi, a nie koniecznie tego samego dnia. Często jest tak, że jeśli ktoś nie zmówi różańca od razu, nie pójdzie na Mszę albo czegoś tam innego nie zrobi, to jest przekonany, że zawalił i już nawet nie stara się wypełnić pokuty.

Jeżeli mimo wszystko nie zdążę odprawić pokuty?

Wtedy wyznaj to podczas kolejnej spowiedzi. Ksiądz najprawdopodobniej zada ci tę samą jeszcze raz albo nałoży nową i tamtą poprzednią.

O co chodzi w pokucie?

Jest to próba przywrócenia sprawiedliwości. Po pierwsze, Panu Bogu przez jakąś modlitwę, a po drugie ludziom. Nie wystarczy się wyspowiadać z tego, że nie oddałem pożyczonych książek, należy oddać te książki albo po prostu zapytać, czy właściciel ich potrzebuje, czy mogę jeszcze potrzymać. To jest konkretne załatwienie sprawy. Jeżeli nie mamy możliwości bezpośredniego zadośćuczynienia, to zaleca się np. datki na cele charytatywne.

Może się też zdarzyć, że w momencie nakładania pokuty penitent wie, że nie będzie w stanie jej wypełnić, wtedy należy o tym powiedzieć. Ktoś np. spowiada się we wtorek wieczorem, dzień przed wylotem z kraju i słyszy: „W ramach pokuty przyjdź na Mszę w tygodniu". Wyjaśnia wtedy: „Proszę księdza, jutro rano lecę do Anglii i tam będę miał kłopoty z pójściem w dzień powszedni do kościoła". Roztropny spowiednik nie powie: „Przełóż bilet, bo musisz być tutaj". Trzeba do tego podejść rozsądnie.

Jak często, Ojca zdaniem, należy się spowiadać?

To zależy od okoliczności. Jeśli ktoś jest skrupulantem, nakazuję spowiedź nie częściej niż co miesiąc, bo on najchętniej przychodziłby codziennie. Co więcej, powinien mieć stałego spowiednika, wobec którego będzie bezwzględnie posłuszny. Jeżeli usłyszy od niego: „To nie jest grzech”, musi uznać, że tak właśnie jest.

Jeżeli ktoś nie ma grzechu ciężkiego, to myślę, że wystarczy spowiadać się, powiedzmy, w przedziale od miesiąca do kwartału. Spowiedź raz do roku to trochę za rzadko. Pamiętajmy, że ten sakrament nie tylko oczyszcza, ale i odświeża wiarę, ma moc uzdrawiającą. Wracając do mojego porównania: mieszkanie nie tylko jest zamiecione, ale i odmalowane.

Do tego dochodzą jeszcze spowiedzi okolicznościowe, np. przedślubne.

Nie wiem, czy to, co robię, jest bardzo poprawne, ale jeśli ktoś mi mówi, że jest to spowiedź przedślubna i podsuwa karteczkę, to pytam: „Chcesz się wyspowiadać, czy chodzi ci tylko o podpis?". Najczęściej słyszę: „Chcę". Jest taki schemat dotyczący mężczyzn: on jest kawalerem, poszedł do wojska, potem znów kawalerka, teraz ma 27 lat i tak go przycisnęło, że znalazł sobie kobietę i to będzie dobra żona. Ona go tu nawet przyprowadziła, właściwie miała rację, i dlatego on chce się wyspowiadać. Komuś takiemu trzeba pomóc w spowiedzi, a nie „porykiwać" na niego.

Zdarzyło mi się jednak kilka razy, że ktoś powiedział, że wcale nie ma ochoty na spowiedź. „Po co bierzesz ślub kościelny?" - zapytałem wtedy. „Bo ona chce". Dobrze - podpisałem i niech sobie idzie. Myślę, że gdybym go wyrzucił albo czynił pozory spowiedzi, byłbym nieuczciwy wobec niego i odegnałbym go od konfesjonału na długi czas. Natomiast jeżeli mu powiem: „Jak się zastanowisz, zawsze możesz przyjść, ale skoro teraz nie jesteś gotowy, to ja ci podpiszę, żeś przyszedł i Szczęść Boże" - może kiedyś wróci. Myślę, że to jest rozwiązanie, że tak powiem, duszpastersko rozsądne.

Inną popularną okazją do spowiedzi z karteczkami są pierwsze piątki.

To jest historyczna praktyka, bardzo piękna, ale w naszej tradycji dominikańskiej nieobecna. Uważam jednak, że nie jest do końca roztropnym pomysłem wychowywać dzieci w poczuciu winy, że nie uczestniczą w tych nabożeństwach i za wszelką cenę pilnować „zbierania" kolejnych piątków. Wprowadzanie w wiarę powinno się odbywać naturalnie, przez przykład bliskich. Jeżeli dziecko widzi, że rodzice chodzą do Komunii albo do spowiedzi w pierwsze piątki, to będzie chciało robić to samo.

Mój pierwszy kryzys religijny miałem w wieku 9 czy 10 lat i był on związany właśnie z takimi nabożeństwami. W czwartek, przed pierwszym piątkiem, była tzw. godzina święta, czyli adoracja Najświętszego Sakramentu. Podczas wystawienia ksiądz czytał z książeczki jakieś bardzo mądre rzeczy i to było strasznie nudne, nic nie rozumiałem, a musieliśmy klęczeć i słuchać. A potem trzeba było śpiewać: „Ile minut w godzi-i-i-i-nie, a godzin w wieczno-o-o-ości, tylekro-o-o-oć bądź pochwa-a-a-a-lon, Jezu ma-a-a-aaa miłości…". Któregoś razu, w czasie takiego śpiewania, wyobraziłem sobie, że tak będzie po śmierci. Pobiegłem do mamy i powiedziałem, że jeśli w niebie będzie cały czas takie nabożeństwo i ja tam będę klęczał ze złożonymi rękami, to nie chcę już być ministrantem. Mama w płacz, ojciec też nie był zadowolony, ale na szczęście uratował mnie brat, który powiedział: „Mamo, zostaw go, bo tak się produkuje ateistów". Mama dała mi spokój i, proszę, zostałem ministrantem, a potem nawet księdzem…

o. prof. dr hab. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin, filozof religii, historyk sztuki, wykładowca PAT, UJ i Kollegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie, ceniony duszpasterz i kaznodzieja

zródło onet.pl

Darowizny na cele kultu religijnego

nr konta:

81 8447 0005 0000 0534 2000 0001
Bank Spółdzielczy w Pawłowicach

Bóg zapłać za wszelką pomoc materialną!

Adres

Parafia Rzymskokatolicka
pw. św. Jana Chrzciciela

ul. Biskupa Pawłowskiego 7
43-250 Pawłowice
tel. (32) 472-19-11

Delegat Arch. Katowickiej ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży

Ks. Łukasz Płaszewski
Kuria Metropolitalna
ul. Jordana 39 (wejście od ul. Wita Stwosza 16, poziom -1)
40-043 Katowice
kom.: +48 519 318 959
e-mail: delegat.dm@katowicka.pl

Licznik odwiedzin

Dzisiaj 48

Wczoraj 456

W tym tygodniu 1182

W tym miesiącu 6800

Od 8 października 2012 705946

Currently are 21 guests and no members online

Kubik-Rubik Joomla! Extensions