Artykuł z Dziennika Zachodniego z dnia 16.02.2004 r. - Elżbieta Piersiakowa
Pawłowice to jedna z najstarszych miejscowości na Ślsku, na jej terenie stoi też jeden z najstarszych murowanych kościołów w tej części kraju. Przepiękny obiekt ma ponad czterysta lat, nosi wezwanie św. Jana Chrzczciela, a powstał staraniem Walentego Pawłowskiego, ówczesnego pana okolicznych włości, oraz jego brata Stanisława, księcia i biskupa ołomunieckiego, który należy do najwybitniejszych osób wywodzcych się nie tylko z Pawłowic, ale także całego Śląska.
Jest to druga świątynia w dziejach wioski. Pierwsza powstała wraz z parafią, czyli u schyłku XIII stulecia. Była drewniana, mimo to służyła wiernym przez blisko trzy wieki. W pocztkach lat 90. XVI wieku Walenty, który sam był biskupim zarządcą dóbr na Morawach, postanowił jednak wznieść okazalszy kościół. Ołomuniecki hierarcha wspierał brata radą i czynem, budowla miała stanć w miejscu starej świątyni. Ostatecznie uznano, że teren przy "kryskowym krzyżu" (tak nazywano ten plac) jest zbyt mały dla kościoła i cmentarza, które byłyby godne rodu Pawłowskich. W końcu jeden z jego członków władał diecezją, która należała do największych w ówczesnej Europie.
Projekt sporzdził mistrz Bernard z Ostrawy, roboty ruszyły w 1595 roku, a w następnym wszystko było gotowe. Część źródeł podaje, że poświęcenie odbyło się 31 lipca lub 1 sierpnia 1597 roku, a dokonał tego biskup Pawłowski: który ufundował wielki dzwon dedykowany św. Janowi. Zaświadczał o tym napis na czaszy, dzieło odlał ludwisarz Krystian Hoffmann z Opawy. Drugi dzwon, środkowy, był darem księdza proboszcza Macieja Aleksego Osieckiego, poświęcony był św. Wawrzyńcowi, a powstał w opawskiej pracowni ludwisarza Hansa Kaula. Trzeci dzwon, bezimienny, być może pochodził z drewnianego kościoła, który w 1611 roku został przeniesiony do pobliskich Golasowic, gdzie spłonął doszczętnie w 1974 roku.
Świtynia Pawłowskich została zrujnowana znacznie wcześniej, bo w marcu 1945 roku. Niemiecki oddział, cofający się przed ofensywą Armii Czerwonej, wysadził wtedy w powietrze wieżę wraz z trzema dzwonami, która zwaliła się na dach i nawę powodując ogromne zniszczenia, dzwony rozpadły się na kawałki. Na szczęście ocalało prezbiterium z cenną XVI-wieczną polichromią.
Ludzie odbudowali kościół, zebrali też fragmenty mosiężnych czasz i serc. Zawieźli je do bielskiej odlewni, przywieźli trzy nowe dzwony, które wróciły na odbudowaną wieżę w 1993 roku. Słowo stało się ciałem za czasów urzędowania poprzedniego proboszcza ks. Gerarda Wochnika.
Zeszłego lata gospodarzem parafii został ks. Florian Ludziarczyk, dla którego to zupełnie nowe doświadczenie. Przez blisko dwadzieścia lat kierował bowiem budową klasztoru, potem był szefem domu dla emerytowanych księży w Katowicach. Choć więc jestem kapłanem z długim stażem, nigdy nie pełniłem duszpasterskiej posługi w terenie - mówi proboszcz. Miałem jednak szczęście, bo trafiłem nie tylko na parafię z tak piękną historią, ale i na dobrych ludzi. Pod opieką mam ok. czterech tysięcy wiernych, wszyscy są wspaniali, garną się i do Kościoła, i działajcych przy nim zespołów czy grup charytatywnych. Mam nawet młodych wolontariuszy, którzy pomogą nam we wspieraniu rodzin znajdujących się w trudnej sytuacji.
Ksiądz cieszy się i z tego, że od wiekow świątynię odwiedzają też ludzie z osiedla (wybudowanego wraz z kopalnią Pniówek), choć mają własny kościół. Ta pierwsza ma bowiem swój klimat, w jej skarbcu przetrwało wiele cennych zabytków. Najstarsi pawłowiczanie mówią nawet, że w dźwiękach dzwonów słychać jęk ich "poprzedników" , który zapisał się w chwili eksplozji wiosną 1945 roku. Może mają rację, bo mosiądz, choć przetopiony, pozostał przecież ten sam.
Dziękujemy Redakcji, Władzom Dziennika Zachodniego oraz Pani Redaktor Elżbiecie Piersiakowej
za zgodę na zamieszczenie artykułu.